Gruzja Turcja 2007

Podroz do Turcji byla nasza pierwsza "duza" podroza. Poniewaz chcielismy zobaczyc Turcje, a Marta pragnela odwiedzic Gruzje, zdecydowalismy sie na opcje laczana. Trasa przebiegala najpierw przez Gruzje- tu planowalismy treking, by nastepnie wygrzewac sie na tureckich plazach.

Tbilisi

Wyladowalismy na lotnisku w Tblisi dosyc pózno, dawno po polnocy. Zanim znalezlismy taksówke i dotarlismy do hostelu, byla 2 i wszedzie ciemno. Dopiero rano przecieramy oczy z niedowierzania - widok Tbilisi byl niesamowity, górzyste, pieknie rozlozone miasto z widocznymi ubytkami blokowisk - pozostalosci po czasach radzieckich. Przywitialismy sie z gospodynią- Iriną, która, jak wszyscy Gruzini byla niesamowicie otwarta i goscinna (rozmawialismy po rosyjsku).

Pierwsze zetkniecie z Tblisi, czyli najlepsze na swiecie buleczki z serem i przyprawami tylko zaostrzylo apetyt na wiecej. Tblisi wygladalo na bardzo ruchliwe, wszedzie sprzedawcy swiezych warzyw, cukinie, papryki, granaty, baklazany. Jedziemy do Tekali zobaczyc sredniowieczny, wykuty w skale klasztor. To zreszta bylo powszechne - wczesnochrzescianska Gruzja (a przyjela chcrzest w V wieku!) naszpikowana byla podobnymi miejscami a najwiekszy, klasztor- miasto to Wardzia.

W Tbilisi spedzilismy 4 dni na spacerkach uroczymi uliczkami i zwiedzaniu (poruszaliśmy się metrem ze strasznie stromymi schodami do stacji) i... jedzeniu, które jest po prostu obledne. Przy orygyinalnym gruzinskim stole nasze krakowskie Chaczapuri to niewinna igraszka.

Tblisi

Kazbegi

Podróż okazała się trudniejsza niż myśleliśmy. Zahaczyliśmy najpierw o Mtskhetę - fantyastycznie połołożony klasztor w widełkach rzeki Mtkvari. To jedno z najstarszych miast Gruzji, w 2007 roku było nieco opustaszałe, bardziej było przystankiem dla podróżnych, niż jakąś atrakcją turystyczną - w ogóle byl brak turystów. Kilku popów wychiliło się ze starych murów a małe stoiska prezenetowały okoliczne produkty (tak już do samych Kazbegów) - miód, czapki, jakieś słodkości. Wydawało się to wszystko bardzo autentyczne - nie było mowy o żadnym komercjonalnym straganie z pamiątkami.

Tblisi

Droga do Kazbeg naprawdę zajęła nam cały dzień - dopiero pod wieczór dotarliśmy do domu samotnie mieszkającej gospodyni(wszelkie namiary w Noclegach). Zaczęła nas ochoczo przyjmować winem i lokalnym serem, zagryzając świeżym płaskim chlebkiem, troche przypominającym pitę. poznaliśmy tam sympatycznego kolegę (z Izraela) i rano postanowiliśmy razem ruszyć do Cminda Sameba.

Tblisi

Mają rację Ci, którzy twierdzą, że klasztor w Samebie dotknięty jest palcem Bożym - robi piorunujące wrażenie. Sam klasztor wydawał się opuszczony, ale i tak Marta nałożyła hustę na włosy- znak szacunku dla prawosławnych. Poszliśmy w góry- ja miałem trochę problemy z kolanem- więc wyczynem było dojście pod Kazbeg - największą gorę w okolicy. Ale opłacało się - widok naprawdę zapiera dech w piersiach. Zmęczeni całodniowym marszem i wieczornym winem Gospodyni.

Tblisi

Borjomi

Wybierając to miejsce myśleliśmy o kilkudniowym odpoczynku- ale tak naprawdę 3 dni to za dużo. Borjomi, za słusznie minionych czasów należało do największego uzdrowiska, głównie dla mieszkańców Tblisi. Lata świetności to miasteczko ma już za sobą, ale okolica jest urocza - lasy sprawiają jakby to miejsce było zapomniane. W Kazbegach zatrzymaliśmy się w jednym z domum polecanych przez Irminę, naszą Gospodyni z Tblisi, w Borjomi nie mieliśmy takiego komfortu. Ogólnie rzecz biorąc w 2007 roku w ogóle nie martwiliśmy się o nocleg- pełno było przeróznych prywatnych domów, gdzie można było przespać noc. Nawet jeśli, jakims cudem by zabrakło pomysłów - zawsze można zapytac w okolicznym sklepie a na pewno oferty noclegu u ludzi za kilka złotych się posypią - tak zrobiliśmy w Borjomi - w ciągu 10 minut znalazła nam się miła Gospodyni.

Tblisi

Batumi

Wreszcie docieramy do Czarnomorskiego Batumi- naszego ostatniego przystanku. Trzeba przyznać, że same podróżowanie po Gruzji zajmuje wiele więcej czasu, niż przewidzieliśmy- górskie drogi i słabe nawierzchnie dają sie ciągle we znaki. Batumi nie rzuciło nas na kolana, ale sama promenada jest przepiękna. Wydaje się nam również, że miasto jest bogatsze w porównaniu do Tblisi i czy małych miasteczek Gruzji, gdzie oprócz jednego sklepu nie ma nic. Zupełnie jakby czas zatrzymał się w tych miejscach. Dlatego Gruzja jest tak inna od reszty krajów, które odwiedziliśmy - wystarczy pojechać do małego miasteczka, dosłownie gdziekolwiek, aby nacieszyć się gościnnością i otwartością Gruzinów i trochę się poznać, porozmawiać. W 2007 brak było turystów - chyba najczęściej spotykaliśmy ludzi z Izraela, ale nie nawet zabytki w Tbilisi nie były pełne turystów i skomercjalizowane. Dlatego chyba pokochaliśmy Gruzję miłością szczerą- niewiele wymaga a tak dużo daje! Wydaje się, że Gruzja byłaby też ciekawym pomysłem na podróż z dzieckiem. Jeśli ktoś z was próbował i chce się podzielić tutaj podzielić - napiszcie na obiezysklad(malpa)obiezysklad.pl

Batumi lezy praktycznie przy granicy z Turcją- łączy je miejscowość Sarpi. Dla nas oznacza to jedno - czas na Turcję!