Singapur jest zachwycajacy, przytlacza swoimi rozmiarami i potega. Jadac tutaj spodziewalismy sie wielkiej azjatyckiej metropoli, jednak to co zastalismy przekroczylo nasze oczekiwania.

Zbliza sie rok tygrysa, a przygotowania do noworocznych obchodow trwaja tu w najlepsze. Singapur to miasto w prawie 80% zamieszkiwane przez chinczykow, a noworoczne ozdoby bylo juz widac na miesiac wczesniej. Czerwono- zlote miasto- panstwo. Miasto tetni zyciem od rana do poznej nocy, a moze bardzej nawet wieczorem i w nocy, w dzien jest tu upal okrutny. Zatrzymalismy sie na Chinatown czyli chyba w najciekawszym w tej chwili miejscu z racji na zbilizajacy sie chinski Nowy Rok. cala dzielnica tonie w morzu kwiatow lotosu, tygrysow, lampionow i posazkow Buddy. Wszedzie pelno turystow i dziwaczego dla nas chinskiego jadla, ktore poki co nie przypadlo nam do gusto.
Omijajac zatloczone ulice pelne uginajacych sie pod ciezarem roznego rodzaju "dziel sztuki wytworow kultury chinskiej" dobr udajemy sie w nieco spokojniejsze miejsca czyli do buddystycznej swiatyniThian Hock Keng- najstarszej i najwiekszej taoistycznej swiatyni z chinskiego regionu Fukien poswieconej bigini morz Mazu
Singapur to nie tylko Chinatown, warta zobaczenia jest rowniez dzielnica zwana Little India, ktore stanowi przedsmak Indii jak rowniez tam znajduje sie jedna z wizytowek miasta czyli hidnuska swiatynia Świątynia Mariamman. Idac dalej przez Male Indie nie mozemy sobie odmowic przyjemnosci indyjskiej kuchni, ktora jak zawsze jest smaczna i przewidywalna (mniej wiecej wiem co jem i czego sie po ty spodziewac) a potem juz tylko podziwiamy spryt i zylke do interesow Hindusow, ktorzy handuluja prawie wszytkim i niemalze kazdy przechodzien jest ich przyjacielem. Zaledwie kilka przecznic dalej jest ulica nieslawnych domow publicznych i kawiarni ze stolikami zajmujacymi cale ulice. Zycie towarzystkie toczy sie pelna para, my jednak planujemy zobaczyc jeszcze jak w tej mozaice kulturowej odnajduja sie wyznawcy Allaha. Wszyscy przynajmniej z pozoru swietnie sie ze soba komponuja, nie przeszkadzaja sobie a nawet przenikaja sie wzajemnie.

Na dzis wrazen juz nam wystarczy, padamy na twarz, reszta jutro.

 


Wlasnie zbieramy sily na kolejny dzien. Srode spedzilismy jeszcze w Singapurze, tym razem bardzo turystycznie - zoo i wycieczka lodzia przez Singapur; drugiego dnia miasto podobalo nam sie nawet bardziej niz pierwszego, bylismy zauroczeni miedzykulturowa atmosfera miasta jak i jego egzotyka; niestety i tym razem zawiedlismy sie na jedzeniu, probowalismy przekonac sie do tofu i innych rybnych przysmakow , jednakze nie bylo to to czego szukalismy wiec w koncu wyladowalismy w arabskiej dzielnicy na kebabie. Nastepnego dnia ruszylismy z powrotem do Malezji, do Kuala Lumpur. Kuala Lumpur w przeciwienstwie do Singapury za drugim razem cieszy juz znacznie mnie i cale zwiedzanie miasta ogranicza sie do Petronas Towers, meczetu i palacu. Na szczescie miasto jest ogromne i oferuje szereg innych atrakcji, ktorych wcale nie trzeba szukac daleko- ot wystarczy zejsc na dol z hotelu i raczyc sie trunkami i klimatem reggae baru.
Dzis przekroczylismy granice z Krolestwem Kambodzy, gdzie czekal juz na nas nasz nieoceniony przewodnik Say, ktory sluzyl nam opieka w wycieczce po Siem Reap i Angkor. Angkor wyglada znacznie lepiej w rzeczywistosci niz na zdjeciach i przenosi w inny wymiar. Kambodza sama w sobie jest dla nas kwintesencja orientu, prawdziwe oblicze Indochin, wspaniale odlegla i prawdziwa.

 

Swiete miasto Angor

Wreszcie je mamy przed soba- swiete miasto Angor, XII wieczna stolica Kmerow, swiatowe arcydzielo sztuki. Przewodniki pisza, ze jest czyms wiecej niz tylko swiadectwem zycia mieszkancow dzisiejszej Kambodzy. Z poczatku bylismy sceptyczni I oczekiwalismy chwili zobaczenia na wlasne oczy jednego z najwiekszych cudow architektury na swiecie.

To, co zobaczylismy, nie rowna sie opisom, zachwalajacym nad niebo czy uroczym fotografiom Angor. Tu trzeba po prostu byc. I nie da sie tego uczucia, spacerujac po Ta Phrnom czy Angor Wat porownac z zadnym innym kompleksem. To miasto jest niepowatarzalne, jedyne, niezapomniane. Przez caly dzien podrozowalismy z naszym przeowdnikiem Say'em, ktorego znalezlismy przez forum oddysei.com. Przewodnik, faktycznie odnalazl sie doskonale w swojej roli, przez caly dzien meczac sie z nami, opowiadajac troche o zyciu w Kambodzy. A nie jest ono latwe. Srednio ludzie zarabiaja tu po $130 miesiecznie, biede widac wszedzie. Gdy nastepnego dnia kupowalismy jakies placki na ulicy, spodziewajac sie, ze za dolara dostaniemy kilka plackow, nastapil szok. Sprzedawczyni zapoakowala nam siatke plackow, bananow smazonych I jeszcze jakis pierozkow. Dla mieszkancow Kambodzy dolar to strasznie duzo. Wiedza to rowniez wszedzie obecne dzieci. Kilkuletnie szkraby, wiecznie brudne I krzyczace, mister, only one dolar! Sprzedaja glownie drobne pamiatki. Przecietna rodzina ma 5-6 dzieci, ktore wychowuje ulica. Wbrew pozorom, turysci, ktorzy kupuja od nich, nie tylko nie pomagaja, ale przyczyniaja sie do ich permamentnej, beznadziejnej sytuacji. Kambodza to kraj dzieci, ale zeby im naprawde pomoc, trzeba zorganizowanej I madrze przemyslanej pomocy. Opuszczamy Kambodze. Bylo szybko, ale intensywnie. Dlugie palmy gdzies na horyzoncie, chatty na palach- typowy krajobraz Indochin zegna nas milo. Kambodza nas uwiodla- jeszcze tu kiedys wrocimy.

 

 

Czeka nas okolo 10- godzinna podroz do Bangkoku.  Prawdziwe nieszczescie. O ile drogi sa jeszcze w stanie niezlym, komfort autobusow pozostawia wiele do zyczenia. No nic, jakos sie przemeczylismy. A pierwsze wrazenie Bangkoku? Zatloczone, duze miasto, hybryda Azji.

W Tajlandii zwiedzanie rozpoczęliśmy od Mekki turystów czyli Bangkoku. Bangkok rzeczywiście żyje 24/h i jest to życie dość intensywne ubarwione nocnymi imprezami i mocno zakrapiane. Mieszkaliśmy przy najbardziej turystycznej ulicy Koh Sannan Road więc mogliśmy tego doświadczać nieustannie. Niektorzy przyjezdzaja tu tylko naimprezy I tajskie dziewczyny. Czesty widok to jakis bialy, lekko starszawy pan z tajka pod reka. Reszte mozecie sie domyslac sami.

Na szczęście udało nam się troszkę uciec od tego turystycznego gwaru zwiedzając piękne, wytworne, pełne przepychu świątynie buddyjskie. Udalo nam sie zobaczyc targ amuletow I talizmanow, ale nie wiedzac co do czego sluzy, darowalismy sobie robienie jakis prezentow dla bliskich. Bangkok jest bardzo męczący więc postanowiliśmy zobaczyć coś więcej- pojechaliśmy zobaczyć ruiny dawnej stolicy Tajlandii Ayattaya, gdzie udało nam się nawet przejechać na słoniu! Było niesamowicie!

Następnego dnia pojechaliśmy zobaczyć kolejną turystyczną atrakcje Tajlandii czyli pływający market, który kipi kolorami, niezwykłymi owocami, warzywami i innymi wschodnimi cudami, których przeznaczenia do końca nie znamy. Przewodniki mowia, ze warto pojechac tam rano (o ile w ogole)- my nie mielismy po prostu tyle czasu, stad zabralismy sie z wyciaczka chinczykow. Co prawda bylismy rano, a urok i klimat targu nas mocno oczarowal. W ogole lubimy targi, ale ten wydal sie niezwykly, mimo, ze wszystko jest dla turystow, plywajacy market w Damnoen Saduak polecamy.

Ostatnia część naszej podróży to relaks w czystej postaci na tajskiej wyspie Koh Phangan, gdzie biały piasek, niebieściutka woda i palmy, po prostu raj na ziemi. W tym
raju spędziliśmy 3 dni mieszkając w domku na plaży, jeżdżąc po wyspie na motorze i korzystając z wody pogody i innych dobroci oferowanych przez Tajów czyli cudownego jedzenia, sauny i masaży. Wszystko dla zdrowia I urody oczywiscie (choc w przypadku Wojtka najlepsze lata juz za nim :)

Potem już tylko trudny powrót do rzeczywistości prawie 26 godzin w busie z wyspy do Kuala Lumpur plus jeszcze 14- godzinny lot i jesteśmy w Londynie.

----

Czeka nas okolo 10- godzinna podroz do Bangkoku.  W Tajlandii zwiedzanie rozpoczęliśmy od Mekki turystów czyli Bangkoku. Bangkok rzeczywiście żyje 24/h i jest to życie dość intensywne ubarwione nocnymi imprezami i mocno zakrapiane. Mieszkaliśmy przy najbardziej turystycznej ulicy Koh Sannan Road więc mogliśmy tego doświadczać nieustannie. Na szczęście udało nam się troszkę uciec od tego turystycznego gwaru zwiedzając piękne, wytworne, pełne przepychy świątynie buddyjski. Bangkok jest bardzo męczący więc postanowiliśmy zobaczyć coś więcej- pojechaliśmy zobaczyć ruiny dawnej stolicy Tajlandii Ayattaya, gdzie udało nam się nawet przejechać na słoniu! Było niesamowicie! Następnego dnia pojechaliśmy zobaczyć kolejną turystyczną atrakcje Tajlandii czyli pływający market, który kipi kolorami, niezwykłymi owocami, warzywami i innymi wschodnimi cudami, których przeznaczenia do końca nie znamy. Ostatnia część naszej podróży to relaks w czystej postaci na tajskiej wyspie Koh Phangan, gdzie biały piasek, niebieściutka woda i palmy, po prostu raj na ziemi. W tym
raju spędziliśmy 3 dni mieszkając w domku na plaży, jeżdżąc po wyspie na motorze i korzystając z wody pogody i innych dobroci oferowanych przez Tajów czyli cudownego jedzenia, sauny i masaży. Potem już tylko trudny powrót do rzeczywistości 14- godzinny lot plus jeszcze prawie 26 godzin w busie z wyspy do Kuala Lumpur i jesteśmy w Szkocji.