Francja 2008

Wreszcie udało nam się przekonać do wyjazdu do Francji, znależliśmy tanie loty, postanowione-jedziemy.

Aby zobaczyć  jak najwięcej startujemy z Nicei a potem zobaczymy, trochę na wariata, ale do końca nie byliśmy pewni jak to wyjdzie.

Lądujemy w Nicei i co?

Gdzie się podziała fantastyczna pogoda? wcale nie jest ciepło, aczkolwiek w porównaniu do lutego w Polsce to aura jest jak najbardziej sprzyjająca. Szukamy autobusu, który zawiezie nas do centrum miasta, pytamy na lotnisku i o dziwo pani w okienku całkiem nieźle mówi po angielsku; jedziemy dalej za oknem roztaczają się fantastyczne widoki riwiery francuskiej - palmy, morze i luksusowe samochody.Szukamy naszego hostelu- udało się, ale okazało się, że zakwaterować można się dopiero po 14-tej, co nas troszkę zdziwiło i pokrzyżowało plany, nic to, zostawiamy bagaże i  idziemy na miasto.
Jest leniwe francuskie przedpołudnie, chociaż na południu Francji chyba zawsze czas płynie leniwie; zasiadamy w maleńkiej kawiarence gdzie nie młodzi już Francuzi popijają wino lub maleńką kawkę.  Chłoniemy atmosferę francuskiej radości życia, chociaż nasz portfel jest nazbyt ubogi, aby
wzorem Francuzów zasiąść w jednej z lokalnych restauracji.Nieśpiesznym krokiem przemierzamy maleńkie uliczki i zaułki miasta, podziwiamy, robimy fotki i cieszymy się chwilą, do momentu kiedy dopada nas głód, wiec trzeba poszukać marketu, gdzie zaopatrzymy się w Brie, bagietki i wino................
Następnego dnia udajemy się do świątyni luksusu i hazardu czyli Monaco, a właściwie Monte Carlo. Eleganckie kobiety, przystojni panowie, luksusowe samochody, drogie butiki a wszystko to w otoczeniu zgrabnych i całkiem ładnych budynków i wybrzeża gdzie kotwiczą najdroższe jachty świata. Monte Carlo na zwykłym zjadaczu chleba robi ogromne wrażenie, ale tylko przez chwilkę, a potem staje się po prostu potwornie snobistyczne i sztuczne.....
Dokąd dalej? Decyzja nie była łatwa i co gorsza biura informacji turystycznej nie dostarczyły nam żadnej informacji, po za tym co oferuje region, w którym się właśnie znajdujemy.Udaliśmy się więc na dworzec, tam niestety nie było lepiej, okazało się bowiem, że z Nicei na północ w interesującym nas kierunku i czasie można wydostać się tylko pociągiem tgv, który do tanich nie należy.
Z pomocą pani z okienka zdecydowaliśmy, udajemy się  tymże pociągiem do Lyonu a potem do Paryża.........

Dzien dobry Lyon!

Tniemy koszty to tez drogę z dworca kolejowego do naszego hostelu pokonujemy na piechotę, nie jest to bynajmniej wyczyn, aczkolwiek zabrało to troszkę czasu i plecy bolały okrutnie. Po drodze nie omieszkaliśmy uwiecznić na zdjęciach zabytowych budowli starego Lyonu, które widnieją na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Gdy już odnależliśmy swój hostel z przerazeniem stwierdzilismy, ze nasz pokoj jest na samej gorze starej kamienicy.
Pogoda w lutym we Francji nie rozpieszcza a my niestety nie bylismy przygotowani na jej kaprysy, nic to idziemy zobaczyć miasto w świetle ulicznych latarni. Maleńkie brukowane uliczki, rozbawieni, eleganccy francuzi i wszechobecne rowery, które można wypożyczyć niemalże na każdym rogu. W plątaninie malenkich uliczek łatwo zgubić drogę co i nam się zdażyło, ale jednak kierując się zapamientanymi wystawi butików odnaleźliśmy drogę. Następnego dnia w świetle dziennym miasto wyglada troche inaczej, jakby zmeczone po nieprzespanej nocy i przytlomoczone chłodem, przechodnie pochowani w płaszcze i kurtki, wyglądający jakby dopiero po obiedzie mieli wrócić do życia. Po obiedzie, gdyż obiad jest kulminacyjnym punktem dnia, Francuzi wylegaja z biur i udają się do barów i restauracji aby rozpieszczać swoje podniebienia i na nowo nabrać ochoty do życia; my chcąc choć trochę poczuć się jak tubylcy podążamy ich przykładem i jesteśmy zachwyceni, bo we Francji nawet gotowane warzywa misternie ułożone na talerzu i woda podawana w kieliszku smakuje lepiej!